- Doktorze - zwraca się pacjent do psychiatry w starej amerykańskiej anegdocie - nie przyszedłem dlatego, że jak każdego stresuje mnie wojna w Wietnamie, niepokoi problem rasowy, przygnębia demoralizacja młodzieży, przeraża upadek miast i przestępczość, ani dlatego, że dołuje mnie deficyt budżetowy. Przyszedłem bo wymyśliłem sposób na wszystko!
Mową wariata nazwał kiedyś Stefan Kisielewski mówienie tego co się myśli, bez zwracania uwagi na okoliczności. I jeśli jakoś z niej korzystał pod rządami peerelowskiej cenzury, to wolny człowiek w wolnym kraju też może czasem czegoś takiego spróbować.
To ”wszystko”, na co się wymyśliło sposób, składa się z wielu elementów, bardzo ze sobą splątanych. A skoro od czegoś trzeba zacząć, więc spróbujmy od pracy. W ten tylko sposób mogę bowiem podkreślić szacunek dla prymatu pracy przed kapitałem, gdyż poza sferą hasłową nie bardzo wiadomo co by to miało znaczyć w praktyce.
A więc z jednej strony - nie ma kto nam opracowywać na nasz dobrobyt, skoro pracuje nas niewiele ponad połowę znajdujących się w wieku produkcyjnym, a z tego prawie połowa nieefektywnie - patrz ”Bogaci i biedni III RP (2) - skoro mamy najmłodszych emerytów w Europie i najbardziej schorowane społeczeństwo, sądząc po ilości rent inwalidzkich. A z drugiej strony - brakuje pracy dla absolwentów, bo młodzi za młodzi, a także brakuje dla 50 +, bo starzy za starzy. (Z mojej prywatnej obserwacji wynika, że młodzi szefowie nie chcą mieć pracowników starszych, których niezręcznie obsobaczyć)
Naprasza się jednak bardziej ogólny wniosek; choć nas pracuje za mało, to taka gospodarka jaka jest nie bardzo może zatrudnić - i wyprodukować - o wiele więcej. Można jednak zmienić tę gospodarkę. I to jest ów sposób wariata.
15 X 4 = ?
Wprowadzamy liniowy (właściwie proporcjonalny) podatek dochodowy od osób fizycznych - PIT - w wysokości 15 procent. Jednolity już podatek dochodowy od przedsiębiorstw - CIT - obniżamy z 19 do 15 procent. Podatek od wartości dodanej - VAT - ujednolicamy na poziomie 15 procent. W ten sposób realizujemy dawny hasłowy postulat Platformy Obywatelskiej - 3 X 15. Lecz to jeszcze daleko nie wszystko. Do, plus-minus, 15 procent obniżamy - uwaga! uwaga! - składkę na ZUS oraz fundusz pracy. I mamy 15 X 4.
I tutaj wrzask; a z czego będziemy płacili emerytury !? To zrozumiałe, lecz gdzie wrzask: co będzie z budżetem!? Mam i budżet i emerytury w pamięci i za chwilę do tego wrócimy.
W systemie 15 X 4 narodowi zostaje w ręku masa pieniędzy. Gros tej sumy przeznaczy on na konsumpcję. I dobrze. To popyt wewnętrzny uchronił nas od wpadnięcia w kryzys i on może trwale napędzać gospodarkę. Ale popyt musi się zejść z podażą. Jeśli aparat produkcyjny i sfera usług nie zwiększą odpowiednio swych mocy przerobowych, wówczas nasili się popyt na dobra importowane i pogorszy nasz bilans płatniczy. A jeśliby - nie daj Boże - głupi rząd wprowadził cła ochronne, mielibyśmy inflację. Jeszcze głupszy wprowadzałby sztywne ceny i reglamentację, tworząc czarny rynek, spekulację, kartki, talony, asygnaty. W tym celu nie trzeba peerelu - rym przypadkowy - pomysł kontrolowania marż i cen na artykuły spożywcze mieliśmy całkiem niedawno.
Mamy jednak - było nie było - gospodarkę w większości rynkową i pieniądze pozostawione na kontach poszłyby i na konsumpcję i na inwestycje. Istotne jest tylko rynkowe zgranie się proporcji tych dwóch strumieni i ich synchronizacja w czasie. Jeśli nikt tego nie będzie regulował, to wszystko się jakoś dopasuje. A w tym celu należy przywrócić wolność gospodarczą, którą w ostatnich podrygach PRL obdarzył nas rząd Rakowskiego i Wilczka.
W stanie prawnym, odziedziczonym przez III RP, po Rakowskim i Wilczku, zezwolenia wymagała działalność gospodarcza jedynie w czterech dziedzinach. Broń i materiały wybuchowe, następnie medykamenty - jedno i drugie słusznie. Nie wiadomo dlaczego podpadały pod to ograniczenie również wyroby jubilerskie. Czwartej dziedziny nie pamiętam, ale chyba nie było to tak istotne. Wilczkowi jeszcze dziś kto chce może podziękować za tę ustawę. Zmarły niedawno Rakowski był postacią na pewno kontrowersyjną, lecz ten krok był jego wielką zasługą. Umożliwił szybkie i sprawne wykorzystanie zmian ustrojowych III RP, w postaci natychmiastowej erupcji przedsiębiorczości. To ona pozwoliła nam przejść w miarę obronna ręką przez najtrudniejszy okres transformacji.
To fakt, że obecna konstytucja przewiduje wolność gospodarczą, chyba że ustawy…. przewidują ograniczenia. Bardzo często to przewidują. Praktycznie, aktywność gospodarcza pozostaje w stałym zwarciu z rozbudowaną przez te ustawy regulacją i z aparatem urzędniczym, który z tego stanu korzysta. Nie wystarczy zatem reaktywowanie ustawy Wilczka, z artykułem unieważniającym wszystkie sprzeczne z nią późniejsze akty prawne. Tę ustawę trzeba dosłownie, w szczegółach wpisać do konstytucji. I wówczas wszelkie ograniczenia będą wymagać konstytucyjnej większości w parlamencie. Czyli będzie ich bardzo mało.
Jeśli to zrobimy będziemy mogli podziękować zbędnej komisji Przyjazne Państwo, bo ono już będzie przyjazne.
A gdy zniknie cała góra zbędnych, a raczej szkodliwych, przepisów, okaże się, że zbędna jest prawie cała struktura regulująca i kontrolująca gospodarkę. I to stworzy warunki dla sensownej, bo merytorycznej, a nie procentowej, redukcji aparatu urzędniczego. Przybędzie sporo rąk, a raczej głów - do potrzebnej krajowi pracy, ale ta praca będzie. Bo prawdziwe pieniądze, prawdziwa wolność gospodarcza powinny zaowocować wzmożeniem inwestycyjnym i wzrostem zatrudnienia. (Tu warto będzie zastosować metodę, która profesor Witold Kieżun doradził ongiś rządowi kanadyjskiemu. Zwolnieni urzędnicy dostają kredyty preferencyjne, jeśli w sensowny sposób wejdą do biznesu. Często jako wspólnicy, mający trochę grosza, rozeznanie i kontakty, zdobyte w okresie pracy w administracji)
W warunkach demokracji i gospodarki rynkowej państwo, (czy szerzej: władza publiczna, bo obejmuje to samorządy terytorialne) nie ma być przedsiębiorstwem nastawionym na maksymalizację zysków. Samo nie wypracowuje środków, którymi zarządza. Wypracowują obywatele. Tym więcej, im więcej mają po temu możliwości. I te właśnie ma stworzyć władza. Gospodarka musi się więc pozbyć kuli u nogi, jaką jest w niej niewydolny sektor państwowy, który generuje straty i niepokój społeczny. Trzeba zatem kończyć transformację ustrojową, kończąc prywatyzację.
I jeszcze jeden warunek - euro. Ma być. A więc, gospodarka bez ryzyka kursowego i kosztów wymiany pieniędzy. To ułatwienie i przyśpieszenie obrotów, zachęta do inwestowania w Polsce dla zagranicznych podmiotów. Dodatkowy bodziec.
Niższe podatki to zwiększona aktywność gospodarcza i, per saldo, więcej pieniędzy dla budżetu. Trudno wyliczyć i zaplanować, ale praktyka to potwierdza. Również w Polsce, po obniżeniu CIT. Lecz budżet źle znosi zmiany duże i gwałtowne. Obniżka podatków - jasne - oczekiwane skutki nastąpią dopiero po jakimś czasie, a na razie dziura. (Podwyżka podatków też zmniejsza wpływy - kapitał chowa się i ucieka.) Zwiększanie, i tak już dużego, zadłużenia celem doraźnego zatkania dziury budżetowej, byłoby bardzo niebezpieczne. Przechodzenie do nowego systemu trzeba by zatem rozłożyć w czasie. Na PIT, CIT i VAT potrzebne by były 3 - 4 lata. I wydaje się to możliwe do osiągnięcia przy odpowiedniej sytuacji politycznej i powrocie do dobrej koniunktury gospodarczej. Oba te warunki mogą wystąpić prawdopodobne za rok - dwa.
Suum cuique, czyli: ratuj się kto może!
Powyżej przedstawiony zestaw postulatów nie powinien nikogo zaskakiwać. Mieszczą się one w naszym dyskursie publicznym i w zapowiedziach polityków od kilku lat. Wariactwem, uzasadniającym wzywanie karetki, jest element, o którym się nie mówi, a może nawet nie myśli. To piętnastoprocentowa, mniej więcej, danina na cele społeczne, a nie jak dzisiaj prawie połowa! I to nie ma być fundusz emerytalny! Likwidujemy FUS, ZUS i KRUS!
Stefan Bratkowski postuluje rewindykację wartości zagrabionych przez państwo (jeszcze za II RP, za PRL - głównie - oraz za III RP) szeroko rozumianemu systemowi emerytalnemu. Słuszne to i sprawiedliwe, godne, lecz nie zbawienne. Zagrabione zostało już zużyte i zmarnowane. Pokrzywdzeni w większości już odeszli, ku uldze budżetu i ZUS. Jeśli się nawet zwróci to co zostało, będzie to ułamek potrzeb, które będą lawinowo narastać ze względów demograficznych -patrz jeszcze raz Stefan i ”Bogaci i biedni III RP (3).
Wiem, że planowanie burzenia wszystkiego i budowania od podstaw jest łatwiejszy od mozolnej łataniny. Tu jednak jeśli nawet umorusane cygańskie dzieciaki trzeba myć, to trzeba też robić nowe.
A przy takim rozwiązaniu państwo przestaje zbierać składki emerytalne i nikogo nie zmusza do wpłacania ich komukolwiek. Nikomu też nie wypłaca emerytur. A także nie odpowiada za wypłatę emerytur komukolwiek, ani za ich wysokość. Tak samo jak nie odpowiada bezpośrednio za mieszkanie, samochód, ubranie i wyżywienie, urlopy poszczególnych obywateli.
Nie ma więc żadnego pierwszego, ani drugiego filaru. Jest tylko trzeci, dobrowolny. Na starość można zarabiać i odkładać na różne sposoby, które istnieją już w świecie, co pokazuje Stefan. Można też sobie odpuścić. Natomiast dla chętnych mają być fundusze emerytalne, zobowiązane do bezpiecznego inwestowania, powinny mieć rządowe gwarancje wypłacalności, połączone z odpowiednim nadzorem.
Swym służbom, cywilnym i mundurowym państwo będzie mogło zapewnić bardzo dogodne: wysokie i wczesne emerytury, jeśli uzna, że jest to wskazane i wykupi odpowiednio drogie polisy. Przedsiębiorstwa mogą, jak dotychczas, mieć dla swoich pracowników własne systemy emerytalne. Na, zasłużone skądinąd, przywileje emerytalne górników i innych grup zawodowych nie będzie się zrzucać całe społeczeństwo; ma to obciążać ich pracodawców. Nie budżet państwa, ale ich biznes musi mieć wkalkulowany ten koszt. I wtedy będziemy wiedzieli: na ile jest prawdziwie opłacalne takie górnictwo węglowe i parę innych przedsięwzięć. I powinny to być biznesy prywatne.
Władza publiczna w demokracji nie rządzi człowiekiem i nie może mu nakazać co on ma robić ze swoim życiem, ale też nie może odpowiadać za to co on z nim zrobi. Odpowiada za prawo, które człowiekowi ma umożliwiać rozporządzanie swym losem bez naruszania prawa innych. Za regulacje, które są w tym celu niezbędne oraz za ich przestrzeganie przez wszystkich. Traktuje dorosłych ludzi jak dorosłych ludzi. A dorosły człowiek to taki, który odpowiada za swój los i los swoich bliskich, szczególnie dzieci, do czego może być zobowiązany. Odpowiada za to co zrobi z tym co zapracuje i całym swoim życiem odpowiada za to jak nim rozporządzi. Od osiągnięcia dojrzałości do końca. Nie ma wieku emerytalnego. Pracujemy póki możemy i chcemy. I dopóki komuś opłaca się nas zatrudniać. Co zarobimy to nasze.
W tej sytuacji kto chce pracuje, kto nie chce niech nie pracuje. I - jak uczył święty Paweł - niech nie je. Chyba, że ktoś nieprzymuszony zechce go utrzymywać. Tego nie można zabronić. Oznacza to rozmontowywanie obecnej koncepcji państwa opiekuńczego. W bardzo istotnym stopniu, ale bynajmniej nie do końca.
Pytanie: czy ktoś, kto zarabia 1300 złotych miesięcznie i musi utrzymać za to siebie i swoją rodzinę może zapewnić sobie godziwą emeryturę i należytą opiekę zdrowotną? Odpowiedź: nie, nie może. Ale powinien zarabiać znacznie więcej, jeśli zostaną spełnione przedstawione na wstępie warunki: bardzo niski fiskalizm i prawdziwa - podkreślam - wolność gospodarcza w kraju i w skali, przynajmniej, Europy. Tylko w takiej sytuacji można postulować wszystko co wyżej i niżej.
A kto nie może? Cywilizowane społeczeństwo nie może pozwolić, aby w nim człowiek umarł z głodu, aby zmarł z braku schronienia i przyodziewku, aby nie uzyskał nieodzownej pomocy medycznej w wypadku, czy w chorobie zagrażającej życiu. (Dziesiątki umierających z mrozu to nie są ludzie, którym odmówiono miejsca w schronisku) Takie ma być minimum minimorum. I to niezależnie od tego kim ten człowiek jest. Nawet jeśli sam jest winien temu, że znalazł się w takim stanie. Lecz to powinna być sytuacja wyjątkowa.
Współczesne cywilizowane społeczeństwo to ludzie odpowiedzialni za siebie i swoich bliskich, za środowisko z którym się solidaryzują, za wartości, które uznają. Ludzie pojedynczy, w rodzinach, w strukturach, które tworzą. A te struktury to: stowarzyszenia, związki wyznaniowe i parafie, kluby, korporacje, środowiska nieformalne. To wreszcie władza publiczna, czyli samorządy wszystkich szczebli i państwo. I struktury międzynarodowe, z których najważniejsze jest Unia Europejska. Ale w tym wszystkim państwo jest, i jeszcze długo będzie, najważniejszym regulatorem.
W tym społeczeństwie, jeśli człowiek ma brzmieć dumnie, to przede wszystkim powinien sobie radzić sam i należy mu stworzyć po temu warunki - dać wędkę. Jeśli nie daje rady, może liczyć na pomoc bliskich: rodziny, przyjaciół, kolegów. Rodzina może być nawet zobligowana do udzielania pomocy. Dalej powinny się włączać różne organizacje - dziś NGO, a wedle dawnego nazewnictwa - społeczne, dysponujące swoimi środkami. A także grupy nieformalne. W dalszej kolejności powinna dopiero wkraczać władza publiczna, z pieniędzmi podatników, poczynając od szczebla podstawowego - gminy. Z tym, że władza powinna być zobligowana do pomagania w określonych warunkach. Taki chyba powinien być modus operandi przyzwoitego społeczeństwa.
To, oczywiście, musi kosztować. I na to powinno pójść te 15 procent podatku - powszechnego ubezpieczenia na cele społeczne. Może jeden procent wte, drugi wefte, ale nie połowa każdego legalnego zarobku, czy dwie trzecie, jeśli podliczyć razem wszystkie obecne daniny!
Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, uważa że naszą rosnącą z roku na rok zamożność widać gołym okiem. - Z roku na rok PAH dysponuje coraz większymi funduszami, które otrzymuje przecież od zwykłych ludzi. Statystycznie jest to trudno uchwytne. W latach 2003 -2005 procent dorosłych wydających coś w ramach filantropii wzrósł z 33,4 do 42,8. W następnych dwóch, dobrych gospodarczo latach… zmalał do 25 procent, by w roku 2008, przy znacznych pogorszeniu się koniunktury podnieść się do 28,6. Wahania te można różnie interpretować. Prawdopodobnie jest to tylko niewielka części niemożliwej do oszacowania pomocy, jaką ludzie udzielają swoim członkom rodziny, przyjaciołom, sąsiadom, kolegom, niekiedy przypadkowym osobom. I tak chyba powinno być.
Powyższy system określany jest jako subsydiarny. Kolejne - wyższe? - instancje nie zwalniają innych od działania i odpowiedzialności, lecz włączają się kiedy tym innym nie starcza środków i kompetencji.Dwie są dziedziny, w których udział wszystkich szczebli kompetencyjnych jest nieodzowny: ochrona zdrowia oraz oświata i wychowanie. To nie znaczy, że państwo ma wszystkich uczyć i leczyć. Ma dbać, aby wszyscy byli uczeni i leczeni. System oparty na samodzielności i odpowiedzialności dorosłych ludzi powinien ich przygotowywać do dorosłości. Za zdrowie dzieci i młodzieży oraz za naukę władza więc odpowiada.
Wydaje się, że jakaś odpowiedzialność indywidualna powinna funkcjonować również za własne zdrowie. Za zdrowy tryb życia, profilaktykę, akuratne leczenie się, zapobiegliwość. To ostatnie polega na tym, aby się ubezpieczać kiedy się jest młodym i zdrowym, a nie dopiero gdy się staje starym i schorowanym. Te wymagania najlepiej egzekwuje system ubezpieczeń. A kto będzie leczyć, to już rzecz drugorzędna. Jak w większości dziedzin, służba publiczna nie jest najefektywniejsza. To jednak jest ta dziedzina, w której ubezpieczający się powinni być wspierani ze środków publicznych. Jak? W jakim stopniu, według jakiego klucza? Aż taki wariat, żeby mieć pomysł i na to, to ja nie jestem.
Musimy jednak już teraz zdać sobie sprawę, że ze środków publicznych i prywatnych na ochronę zdrowia wydajemy tyle, ile wydawały kraje zachodniej Europy, kiedy znajdowały się na naszym poziomie zamożności, jakieś 40 - 50 lat temu. I były usatysfakcjonowane. Ale od tego czasu weszły nieznane wówczas technologie i medycyna niesłychanie zdrożała. Więc zachodnioeuropejski poziom ochrony zdrowia będziemy mieli dopiero, mając zachodnioeuropejski poziom życia. Więc przyspieszajmy. W tym celu - censeo sum - co na wstępie: podatki, wolność.
Złe, dobre? Konieczne!
Mową wariata nazwał kiedyś Stefan Kisielewski mówienie tego co się myśli, bez zwracania uwagi na okoliczności. I jeśli jakoś z niej korzystał pod rządami peerelowskiej cenzury, to wolny człowiek w wolnym kraju też może czasem czegoś takiego spróbować.
To ”wszystko”, na co się wymyśliło sposób, składa się z wielu elementów, bardzo ze sobą splątanych. A skoro od czegoś trzeba zacząć, więc spróbujmy od pracy. W ten tylko sposób mogę bowiem podkreślić szacunek dla prymatu pracy przed kapitałem, gdyż poza sferą hasłową nie bardzo wiadomo co by to miało znaczyć w praktyce.
A więc z jednej strony - nie ma kto nam opracowywać na nasz dobrobyt, skoro pracuje nas niewiele ponad połowę znajdujących się w wieku produkcyjnym, a z tego prawie połowa nieefektywnie - patrz ”Bogaci i biedni III RP (2) - skoro mamy najmłodszych emerytów w Europie i najbardziej schorowane społeczeństwo, sądząc po ilości rent inwalidzkich. A z drugiej strony - brakuje pracy dla absolwentów, bo młodzi za młodzi, a także brakuje dla 50 +, bo starzy za starzy. (Z mojej prywatnej obserwacji wynika, że młodzi szefowie nie chcą mieć pracowników starszych, których niezręcznie obsobaczyć)
Naprasza się jednak bardziej ogólny wniosek; choć nas pracuje za mało, to taka gospodarka jaka jest nie bardzo może zatrudnić - i wyprodukować - o wiele więcej. Można jednak zmienić tę gospodarkę. I to jest ów sposób wariata.
15 X 4 = ?
Wprowadzamy liniowy (właściwie proporcjonalny) podatek dochodowy od osób fizycznych - PIT - w wysokości 15 procent. Jednolity już podatek dochodowy od przedsiębiorstw - CIT - obniżamy z 19 do 15 procent. Podatek od wartości dodanej - VAT - ujednolicamy na poziomie 15 procent. W ten sposób realizujemy dawny hasłowy postulat Platformy Obywatelskiej - 3 X 15. Lecz to jeszcze daleko nie wszystko. Do, plus-minus, 15 procent obniżamy - uwaga! uwaga! - składkę na ZUS oraz fundusz pracy. I mamy 15 X 4.
I tutaj wrzask; a z czego będziemy płacili emerytury !? To zrozumiałe, lecz gdzie wrzask: co będzie z budżetem!? Mam i budżet i emerytury w pamięci i za chwilę do tego wrócimy.
W systemie 15 X 4 narodowi zostaje w ręku masa pieniędzy. Gros tej sumy przeznaczy on na konsumpcję. I dobrze. To popyt wewnętrzny uchronił nas od wpadnięcia w kryzys i on może trwale napędzać gospodarkę. Ale popyt musi się zejść z podażą. Jeśli aparat produkcyjny i sfera usług nie zwiększą odpowiednio swych mocy przerobowych, wówczas nasili się popyt na dobra importowane i pogorszy nasz bilans płatniczy. A jeśliby - nie daj Boże - głupi rząd wprowadził cła ochronne, mielibyśmy inflację. Jeszcze głupszy wprowadzałby sztywne ceny i reglamentację, tworząc czarny rynek, spekulację, kartki, talony, asygnaty. W tym celu nie trzeba peerelu - rym przypadkowy - pomysł kontrolowania marż i cen na artykuły spożywcze mieliśmy całkiem niedawno.
Mamy jednak - było nie było - gospodarkę w większości rynkową i pieniądze pozostawione na kontach poszłyby i na konsumpcję i na inwestycje. Istotne jest tylko rynkowe zgranie się proporcji tych dwóch strumieni i ich synchronizacja w czasie. Jeśli nikt tego nie będzie regulował, to wszystko się jakoś dopasuje. A w tym celu należy przywrócić wolność gospodarczą, którą w ostatnich podrygach PRL obdarzył nas rząd Rakowskiego i Wilczka.
W stanie prawnym, odziedziczonym przez III RP, po Rakowskim i Wilczku, zezwolenia wymagała działalność gospodarcza jedynie w czterech dziedzinach. Broń i materiały wybuchowe, następnie medykamenty - jedno i drugie słusznie. Nie wiadomo dlaczego podpadały pod to ograniczenie również wyroby jubilerskie. Czwartej dziedziny nie pamiętam, ale chyba nie było to tak istotne. Wilczkowi jeszcze dziś kto chce może podziękować za tę ustawę. Zmarły niedawno Rakowski był postacią na pewno kontrowersyjną, lecz ten krok był jego wielką zasługą. Umożliwił szybkie i sprawne wykorzystanie zmian ustrojowych III RP, w postaci natychmiastowej erupcji przedsiębiorczości. To ona pozwoliła nam przejść w miarę obronna ręką przez najtrudniejszy okres transformacji.
To fakt, że obecna konstytucja przewiduje wolność gospodarczą, chyba że ustawy…. przewidują ograniczenia. Bardzo często to przewidują. Praktycznie, aktywność gospodarcza pozostaje w stałym zwarciu z rozbudowaną przez te ustawy regulacją i z aparatem urzędniczym, który z tego stanu korzysta. Nie wystarczy zatem reaktywowanie ustawy Wilczka, z artykułem unieważniającym wszystkie sprzeczne z nią późniejsze akty prawne. Tę ustawę trzeba dosłownie, w szczegółach wpisać do konstytucji. I wówczas wszelkie ograniczenia będą wymagać konstytucyjnej większości w parlamencie. Czyli będzie ich bardzo mało.
Jeśli to zrobimy będziemy mogli podziękować zbędnej komisji Przyjazne Państwo, bo ono już będzie przyjazne.
A gdy zniknie cała góra zbędnych, a raczej szkodliwych, przepisów, okaże się, że zbędna jest prawie cała struktura regulująca i kontrolująca gospodarkę. I to stworzy warunki dla sensownej, bo merytorycznej, a nie procentowej, redukcji aparatu urzędniczego. Przybędzie sporo rąk, a raczej głów - do potrzebnej krajowi pracy, ale ta praca będzie. Bo prawdziwe pieniądze, prawdziwa wolność gospodarcza powinny zaowocować wzmożeniem inwestycyjnym i wzrostem zatrudnienia. (Tu warto będzie zastosować metodę, która profesor Witold Kieżun doradził ongiś rządowi kanadyjskiemu. Zwolnieni urzędnicy dostają kredyty preferencyjne, jeśli w sensowny sposób wejdą do biznesu. Często jako wspólnicy, mający trochę grosza, rozeznanie i kontakty, zdobyte w okresie pracy w administracji)
W warunkach demokracji i gospodarki rynkowej państwo, (czy szerzej: władza publiczna, bo obejmuje to samorządy terytorialne) nie ma być przedsiębiorstwem nastawionym na maksymalizację zysków. Samo nie wypracowuje środków, którymi zarządza. Wypracowują obywatele. Tym więcej, im więcej mają po temu możliwości. I te właśnie ma stworzyć władza. Gospodarka musi się więc pozbyć kuli u nogi, jaką jest w niej niewydolny sektor państwowy, który generuje straty i niepokój społeczny. Trzeba zatem kończyć transformację ustrojową, kończąc prywatyzację.
I jeszcze jeden warunek - euro. Ma być. A więc, gospodarka bez ryzyka kursowego i kosztów wymiany pieniędzy. To ułatwienie i przyśpieszenie obrotów, zachęta do inwestowania w Polsce dla zagranicznych podmiotów. Dodatkowy bodziec.
Niższe podatki to zwiększona aktywność gospodarcza i, per saldo, więcej pieniędzy dla budżetu. Trudno wyliczyć i zaplanować, ale praktyka to potwierdza. Również w Polsce, po obniżeniu CIT. Lecz budżet źle znosi zmiany duże i gwałtowne. Obniżka podatków - jasne - oczekiwane skutki nastąpią dopiero po jakimś czasie, a na razie dziura. (Podwyżka podatków też zmniejsza wpływy - kapitał chowa się i ucieka.) Zwiększanie, i tak już dużego, zadłużenia celem doraźnego zatkania dziury budżetowej, byłoby bardzo niebezpieczne. Przechodzenie do nowego systemu trzeba by zatem rozłożyć w czasie. Na PIT, CIT i VAT potrzebne by były 3 - 4 lata. I wydaje się to możliwe do osiągnięcia przy odpowiedniej sytuacji politycznej i powrocie do dobrej koniunktury gospodarczej. Oba te warunki mogą wystąpić prawdopodobne za rok - dwa.
Suum cuique, czyli: ratuj się kto może!
Powyżej przedstawiony zestaw postulatów nie powinien nikogo zaskakiwać. Mieszczą się one w naszym dyskursie publicznym i w zapowiedziach polityków od kilku lat. Wariactwem, uzasadniającym wzywanie karetki, jest element, o którym się nie mówi, a może nawet nie myśli. To piętnastoprocentowa, mniej więcej, danina na cele społeczne, a nie jak dzisiaj prawie połowa! I to nie ma być fundusz emerytalny! Likwidujemy FUS, ZUS i KRUS!
Stefan Bratkowski postuluje rewindykację wartości zagrabionych przez państwo (jeszcze za II RP, za PRL - głównie - oraz za III RP) szeroko rozumianemu systemowi emerytalnemu. Słuszne to i sprawiedliwe, godne, lecz nie zbawienne. Zagrabione zostało już zużyte i zmarnowane. Pokrzywdzeni w większości już odeszli, ku uldze budżetu i ZUS. Jeśli się nawet zwróci to co zostało, będzie to ułamek potrzeb, które będą lawinowo narastać ze względów demograficznych -patrz jeszcze raz Stefan i ”Bogaci i biedni III RP (3).
Wiem, że planowanie burzenia wszystkiego i budowania od podstaw jest łatwiejszy od mozolnej łataniny. Tu jednak jeśli nawet umorusane cygańskie dzieciaki trzeba myć, to trzeba też robić nowe.
A przy takim rozwiązaniu państwo przestaje zbierać składki emerytalne i nikogo nie zmusza do wpłacania ich komukolwiek. Nikomu też nie wypłaca emerytur. A także nie odpowiada za wypłatę emerytur komukolwiek, ani za ich wysokość. Tak samo jak nie odpowiada bezpośrednio za mieszkanie, samochód, ubranie i wyżywienie, urlopy poszczególnych obywateli.
Nie ma więc żadnego pierwszego, ani drugiego filaru. Jest tylko trzeci, dobrowolny. Na starość można zarabiać i odkładać na różne sposoby, które istnieją już w świecie, co pokazuje Stefan. Można też sobie odpuścić. Natomiast dla chętnych mają być fundusze emerytalne, zobowiązane do bezpiecznego inwestowania, powinny mieć rządowe gwarancje wypłacalności, połączone z odpowiednim nadzorem.
Swym służbom, cywilnym i mundurowym państwo będzie mogło zapewnić bardzo dogodne: wysokie i wczesne emerytury, jeśli uzna, że jest to wskazane i wykupi odpowiednio drogie polisy. Przedsiębiorstwa mogą, jak dotychczas, mieć dla swoich pracowników własne systemy emerytalne. Na, zasłużone skądinąd, przywileje emerytalne górników i innych grup zawodowych nie będzie się zrzucać całe społeczeństwo; ma to obciążać ich pracodawców. Nie budżet państwa, ale ich biznes musi mieć wkalkulowany ten koszt. I wtedy będziemy wiedzieli: na ile jest prawdziwie opłacalne takie górnictwo węglowe i parę innych przedsięwzięć. I powinny to być biznesy prywatne.
Władza publiczna w demokracji nie rządzi człowiekiem i nie może mu nakazać co on ma robić ze swoim życiem, ale też nie może odpowiadać za to co on z nim zrobi. Odpowiada za prawo, które człowiekowi ma umożliwiać rozporządzanie swym losem bez naruszania prawa innych. Za regulacje, które są w tym celu niezbędne oraz za ich przestrzeganie przez wszystkich. Traktuje dorosłych ludzi jak dorosłych ludzi. A dorosły człowiek to taki, który odpowiada za swój los i los swoich bliskich, szczególnie dzieci, do czego może być zobowiązany. Odpowiada za to co zrobi z tym co zapracuje i całym swoim życiem odpowiada za to jak nim rozporządzi. Od osiągnięcia dojrzałości do końca. Nie ma wieku emerytalnego. Pracujemy póki możemy i chcemy. I dopóki komuś opłaca się nas zatrudniać. Co zarobimy to nasze.
W tej sytuacji kto chce pracuje, kto nie chce niech nie pracuje. I - jak uczył święty Paweł - niech nie je. Chyba, że ktoś nieprzymuszony zechce go utrzymywać. Tego nie można zabronić. Oznacza to rozmontowywanie obecnej koncepcji państwa opiekuńczego. W bardzo istotnym stopniu, ale bynajmniej nie do końca.
Pytanie: czy ktoś, kto zarabia 1300 złotych miesięcznie i musi utrzymać za to siebie i swoją rodzinę może zapewnić sobie godziwą emeryturę i należytą opiekę zdrowotną? Odpowiedź: nie, nie może. Ale powinien zarabiać znacznie więcej, jeśli zostaną spełnione przedstawione na wstępie warunki: bardzo niski fiskalizm i prawdziwa - podkreślam - wolność gospodarcza w kraju i w skali, przynajmniej, Europy. Tylko w takiej sytuacji można postulować wszystko co wyżej i niżej.
A kto nie może? Cywilizowane społeczeństwo nie może pozwolić, aby w nim człowiek umarł z głodu, aby zmarł z braku schronienia i przyodziewku, aby nie uzyskał nieodzownej pomocy medycznej w wypadku, czy w chorobie zagrażającej życiu. (Dziesiątki umierających z mrozu to nie są ludzie, którym odmówiono miejsca w schronisku) Takie ma być minimum minimorum. I to niezależnie od tego kim ten człowiek jest. Nawet jeśli sam jest winien temu, że znalazł się w takim stanie. Lecz to powinna być sytuacja wyjątkowa.
Współczesne cywilizowane społeczeństwo to ludzie odpowiedzialni za siebie i swoich bliskich, za środowisko z którym się solidaryzują, za wartości, które uznają. Ludzie pojedynczy, w rodzinach, w strukturach, które tworzą. A te struktury to: stowarzyszenia, związki wyznaniowe i parafie, kluby, korporacje, środowiska nieformalne. To wreszcie władza publiczna, czyli samorządy wszystkich szczebli i państwo. I struktury międzynarodowe, z których najważniejsze jest Unia Europejska. Ale w tym wszystkim państwo jest, i jeszcze długo będzie, najważniejszym regulatorem.
W tym społeczeństwie, jeśli człowiek ma brzmieć dumnie, to przede wszystkim powinien sobie radzić sam i należy mu stworzyć po temu warunki - dać wędkę. Jeśli nie daje rady, może liczyć na pomoc bliskich: rodziny, przyjaciół, kolegów. Rodzina może być nawet zobligowana do udzielania pomocy. Dalej powinny się włączać różne organizacje - dziś NGO, a wedle dawnego nazewnictwa - społeczne, dysponujące swoimi środkami. A także grupy nieformalne. W dalszej kolejności powinna dopiero wkraczać władza publiczna, z pieniędzmi podatników, poczynając od szczebla podstawowego - gminy. Z tym, że władza powinna być zobligowana do pomagania w określonych warunkach. Taki chyba powinien być modus operandi przyzwoitego społeczeństwa.
To, oczywiście, musi kosztować. I na to powinno pójść te 15 procent podatku - powszechnego ubezpieczenia na cele społeczne. Może jeden procent wte, drugi wefte, ale nie połowa każdego legalnego zarobku, czy dwie trzecie, jeśli podliczyć razem wszystkie obecne daniny!
Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, uważa że naszą rosnącą z roku na rok zamożność widać gołym okiem. - Z roku na rok PAH dysponuje coraz większymi funduszami, które otrzymuje przecież od zwykłych ludzi. Statystycznie jest to trudno uchwytne. W latach 2003 -2005 procent dorosłych wydających coś w ramach filantropii wzrósł z 33,4 do 42,8. W następnych dwóch, dobrych gospodarczo latach… zmalał do 25 procent, by w roku 2008, przy znacznych pogorszeniu się koniunktury podnieść się do 28,6. Wahania te można różnie interpretować. Prawdopodobnie jest to tylko niewielka części niemożliwej do oszacowania pomocy, jaką ludzie udzielają swoim członkom rodziny, przyjaciołom, sąsiadom, kolegom, niekiedy przypadkowym osobom. I tak chyba powinno być.
Powyższy system określany jest jako subsydiarny. Kolejne - wyższe? - instancje nie zwalniają innych od działania i odpowiedzialności, lecz włączają się kiedy tym innym nie starcza środków i kompetencji.Dwie są dziedziny, w których udział wszystkich szczebli kompetencyjnych jest nieodzowny: ochrona zdrowia oraz oświata i wychowanie. To nie znaczy, że państwo ma wszystkich uczyć i leczyć. Ma dbać, aby wszyscy byli uczeni i leczeni. System oparty na samodzielności i odpowiedzialności dorosłych ludzi powinien ich przygotowywać do dorosłości. Za zdrowie dzieci i młodzieży oraz za naukę władza więc odpowiada.
Wydaje się, że jakaś odpowiedzialność indywidualna powinna funkcjonować również za własne zdrowie. Za zdrowy tryb życia, profilaktykę, akuratne leczenie się, zapobiegliwość. To ostatnie polega na tym, aby się ubezpieczać kiedy się jest młodym i zdrowym, a nie dopiero gdy się staje starym i schorowanym. Te wymagania najlepiej egzekwuje system ubezpieczeń. A kto będzie leczyć, to już rzecz drugorzędna. Jak w większości dziedzin, służba publiczna nie jest najefektywniejsza. To jednak jest ta dziedzina, w której ubezpieczający się powinni być wspierani ze środków publicznych. Jak? W jakim stopniu, według jakiego klucza? Aż taki wariat, żeby mieć pomysł i na to, to ja nie jestem.
Musimy jednak już teraz zdać sobie sprawę, że ze środków publicznych i prywatnych na ochronę zdrowia wydajemy tyle, ile wydawały kraje zachodniej Europy, kiedy znajdowały się na naszym poziomie zamożności, jakieś 40 - 50 lat temu. I były usatysfakcjonowane. Ale od tego czasu weszły nieznane wówczas technologie i medycyna niesłychanie zdrożała. Więc zachodnioeuropejski poziom ochrony zdrowia będziemy mieli dopiero, mając zachodnioeuropejski poziom życia. Więc przyspieszajmy. W tym celu - censeo sum - co na wstępie: podatki, wolność.
Złe, dobre? Konieczne!
- Póki piorun nie zagrzmi, chłop się nie przeżegna - mówi rosyjskie przysłowie, ale ma to szersze zastosowanie. Reformy powinno się robić przy dobrej koniunkturze, kiedy jest luz ekonomiczny, są nawet pewne nadwyżki środków. A robi się je najczęściej w kryzysie, gdy się ma nóż na gardle i już nie ma żadnego innego wyjścia. Jaki zatem musiałby być kryzys, jaki kataklizm, byśmy zaaprobowali przedstawioną wyżej politykę społeczną!? Strach pomyśleć przed nocą. Co jednak zrobić - jeśli kryzys jest pełzający, rozciągnięty na dekady, a z roku na rok nie odczuwa się jeszcze zmian.
Pełznie kryzys, reforma też musi pełznąć. Jeśli na radykalne ograniczenie PIT- u, CIT-u i VAT-u potrzeba 3-4 lat, to rewolucję w polityce socjalnej trzeba robić przez pokolenie. Stopniowo, w miarę wzrostu zarobków, umożliwiających tworzenie oszczędności i pozwalających liczyć na coraz mniejsze emerytury. Być może dopiero rocznik 2000 mógłby od początku pracować już w nowym systemie. Jeśli się uda zacząć go implementować pod koniec drugiej dekady XXI wieku.
W zestawieniu z państwem opiekuńczym społeczność indywidualnej odpowiedzialności, niech będzie SIO, ma, jak wszystko, i wady i zalety. Ale bilansowanie, nawet gdyby się dało skwantyfikować, a potem dokonywanie wyboru na tej podstawie da nam niewiele. Gotów jestem się zgodzić, że per saldoSIO jest gorsze od welfare state. Ale to lepsze eroduje pod wpływem demografii, że się znowu powołam na siebie. Z pokolenia na pokolenie robi się nas mniej. I jeśli nawet uda się zaktywizować prawie całą, zdolna do pracy populację, pracować o te parę lat dłużej i osiągnąć zachodnioeuropejską wydajność pracy, to poprawi to sytuację trochę tylko i tylko na jakiś czas. Ten problem mają przecież bogate kraje UE, do których staramy się doszlusować.
Imigracja jest też rozwiązaniem na jakiś czas. W latach sześćdziesiątych w Niemczech (zachodnich) było około trzech milionów Turków, z czego dwa miliony pracowały. Teraz jest w RFN osiem milionów Turków i pracują... też dwa miliony. Rodziny tureckie są bardziej niż niemieckie uzależnione od świadczeń socjalnych. A kiedy te liczne tureckie dzieci podrosną i zaczną pracować, same będą miały dzieci już mniej, bo imigranci w większości powoli przejmują atrakcyjny model życia kraju przebywania. Czadory i minarety to tylko spektakularna część problemu mniejszości kulturowych. Trwa to latami, lecz w demografii tylko wielkie wojny - kiedyś i wielkie zarazy - prowadzą do szybkich zmian.
Globalizacja ma wśród innych i tę zaletę, że wszędzie, gdzie sięgają jej macki, każdy kto ma parę luźnych groszy może zainwestować w co chce i gdzie chce. Nie możemy skłonić prężnych Brazylijczyków czy Chińczyków, by płacili na nasz fundusz emerytalny. Ale możemy zbudować fabrykę w Brazylii lub w Chinach, jeśli nas na to stać, albo ulokować skromne oszczędności w funduszu, który kupuje - między innymi, ryzyko ! - brazylijskie i chińskie papiery. W ocalonej z kryzysu gliwickiej fabryce Opla pracownicy pracują na spokojną starość zachodnich akcjonariuszy General Motors, ale może z czasem i oni będą mogli w podobny sposób odłożyć coś w innych krajach na swoje stare lata.
Business as usual. Kryzys okazał się za krótki, aby intelektualni grabarze kapitalizmu zdążyli go pogrzebać z osinowym kołkiem w sercu. Ten system przetrzyma również przyduszanie - aby się długo nie męczył - poduchą walki z globalnym ociepleniem. Mało tego! Jeszcze na tym zarobi. Czy przetrzyma kryzys demograficzny, realny i policzalny, nie wiadomo. Traktuje się go - i słusznie - jako pochodną kryzysu cywilizacyjnego, rezultat upadku ducha ekspansji, skutek relatywizmu, egoizmu, postmodernizmu i różnych takich. Może tak i jest, lecz jak dotąd głównie w Europie. Stany Zjednoczone trzymają się lepiej. Dzięki dynamizmowi, większej niż w Europie otwartości.
Poza tym świat się globalizuje. Coraz większe jego obszary wchodzą w zasięg światowego kapitalizmu. I już nie tylko jako kolonialne czy postkolonialne uzupełnienie metropolii. Przejmują kapitał z metropolii, konkurują z nimi na ich wewnętrznych rynkach, współzawodniczą w dostępie do surowców. Z grzebaniem kapitalizmu, z uczuciem smutku lub triumfu, trzeba będzie jeszcze poczekać.
Centrum zachodniej cywilizacji wędrowało na przestrzeni dziejów. Mezopotamia, Egipt, Kreta, Grecja, Imperium Rzymskie, Arabowie, Europa - głównie zachodnia. Niewykluczone, że powędruje dalej. Byłoby nam przykro szczególnie, bo tylko co dołączyliśmy do niej po latach upiornej utopii komunistycznej, ale się jeszcze nie śpieszmy z opłakiwaniem. Mniej więcej wiadomo co mamy robić. Nie sami, tylko razem z Europą.
Dziś to wygląda na wariactwo, lecz, jak Luter (Marcin), tak sądzę i inaczej nie mogę. Karetkę już można wzywać. Kaftana nie trzeba…
Ernest Skalski
Tagi: gospodarka | propozyc
Pełznie kryzys, reforma też musi pełznąć. Jeśli na radykalne ograniczenie PIT- u, CIT-u i VAT-u potrzeba 3-4 lat, to rewolucję w polityce socjalnej trzeba robić przez pokolenie. Stopniowo, w miarę wzrostu zarobków, umożliwiających tworzenie oszczędności i pozwalających liczyć na coraz mniejsze emerytury. Być może dopiero rocznik 2000 mógłby od początku pracować już w nowym systemie. Jeśli się uda zacząć go implementować pod koniec drugiej dekady XXI wieku.
W zestawieniu z państwem opiekuńczym społeczność indywidualnej odpowiedzialności, niech będzie SIO, ma, jak wszystko, i wady i zalety. Ale bilansowanie, nawet gdyby się dało skwantyfikować, a potem dokonywanie wyboru na tej podstawie da nam niewiele. Gotów jestem się zgodzić, że per saldoSIO jest gorsze od welfare state. Ale to lepsze eroduje pod wpływem demografii, że się znowu powołam na siebie. Z pokolenia na pokolenie robi się nas mniej. I jeśli nawet uda się zaktywizować prawie całą, zdolna do pracy populację, pracować o te parę lat dłużej i osiągnąć zachodnioeuropejską wydajność pracy, to poprawi to sytuację trochę tylko i tylko na jakiś czas. Ten problem mają przecież bogate kraje UE, do których staramy się doszlusować.
Imigracja jest też rozwiązaniem na jakiś czas. W latach sześćdziesiątych w Niemczech (zachodnich) było około trzech milionów Turków, z czego dwa miliony pracowały. Teraz jest w RFN osiem milionów Turków i pracują... też dwa miliony. Rodziny tureckie są bardziej niż niemieckie uzależnione od świadczeń socjalnych. A kiedy te liczne tureckie dzieci podrosną i zaczną pracować, same będą miały dzieci już mniej, bo imigranci w większości powoli przejmują atrakcyjny model życia kraju przebywania. Czadory i minarety to tylko spektakularna część problemu mniejszości kulturowych. Trwa to latami, lecz w demografii tylko wielkie wojny - kiedyś i wielkie zarazy - prowadzą do szybkich zmian.
Globalizacja ma wśród innych i tę zaletę, że wszędzie, gdzie sięgają jej macki, każdy kto ma parę luźnych groszy może zainwestować w co chce i gdzie chce. Nie możemy skłonić prężnych Brazylijczyków czy Chińczyków, by płacili na nasz fundusz emerytalny. Ale możemy zbudować fabrykę w Brazylii lub w Chinach, jeśli nas na to stać, albo ulokować skromne oszczędności w funduszu, który kupuje - między innymi, ryzyko ! - brazylijskie i chińskie papiery. W ocalonej z kryzysu gliwickiej fabryce Opla pracownicy pracują na spokojną starość zachodnich akcjonariuszy General Motors, ale może z czasem i oni będą mogli w podobny sposób odłożyć coś w innych krajach na swoje stare lata.
Business as usual. Kryzys okazał się za krótki, aby intelektualni grabarze kapitalizmu zdążyli go pogrzebać z osinowym kołkiem w sercu. Ten system przetrzyma również przyduszanie - aby się długo nie męczył - poduchą walki z globalnym ociepleniem. Mało tego! Jeszcze na tym zarobi. Czy przetrzyma kryzys demograficzny, realny i policzalny, nie wiadomo. Traktuje się go - i słusznie - jako pochodną kryzysu cywilizacyjnego, rezultat upadku ducha ekspansji, skutek relatywizmu, egoizmu, postmodernizmu i różnych takich. Może tak i jest, lecz jak dotąd głównie w Europie. Stany Zjednoczone trzymają się lepiej. Dzięki dynamizmowi, większej niż w Europie otwartości.
Poza tym świat się globalizuje. Coraz większe jego obszary wchodzą w zasięg światowego kapitalizmu. I już nie tylko jako kolonialne czy postkolonialne uzupełnienie metropolii. Przejmują kapitał z metropolii, konkurują z nimi na ich wewnętrznych rynkach, współzawodniczą w dostępie do surowców. Z grzebaniem kapitalizmu, z uczuciem smutku lub triumfu, trzeba będzie jeszcze poczekać.
Centrum zachodniej cywilizacji wędrowało na przestrzeni dziejów. Mezopotamia, Egipt, Kreta, Grecja, Imperium Rzymskie, Arabowie, Europa - głównie zachodnia. Niewykluczone, że powędruje dalej. Byłoby nam przykro szczególnie, bo tylko co dołączyliśmy do niej po latach upiornej utopii komunistycznej, ale się jeszcze nie śpieszmy z opłakiwaniem. Mniej więcej wiadomo co mamy robić. Nie sami, tylko razem z Europą.
Dziś to wygląda na wariactwo, lecz, jak Luter (Marcin), tak sądzę i inaczej nie mogę. Karetkę już można wzywać. Kaftana nie trzeba…
Ernest Skalski
Tagi: gospodarka | propozyc