Gdy dzieliliśmy się opłatkiem dziesięć lat temu, mało kto na świecie słyszał o Osamie bin Ladenie i Baracku Obamie, prezydentem poturbowanej Rosji był Borys Jelcyn, a u nas nazwiska Rywina czy Ziobry wywołać mogły co najwyżej wzruszenie ramion. Polska ubiegała się o przyjęcie do Unii Europejskiej, a biedne Chiny do Światowej Organizacji Handlu. W Ameryce sprawy miały się tak dobrze, że poważni, zdawać się mogło, ludzie uwierzyli, że nowa ekonomika komputerów i Internetu to lekarstwo na cykl koniunkturalny, że w Dolinie Krzemowej genialni młodzieńcy sprokurowali receptę na nieprzerwaną ekspansję, a słowo "recesja" można wymazać ze słowników i podręczników ekonomii.
Szatkowanie historii na dekady ma umiarkowaną wartość poznawczą, ale służy czasem refleksji. Co takiego stało się w ostatnich dziesięciu latach, co towarzyszyć nam będzie w przyszłości? Jeśli pozostawimy na boku zmianę układu sił w gospodarce i pojawienie się nowych potęg (zwłaszcza Chin i Indii), to na czoło wybijają się trzy zjawiska o gigantycznej wadze dla nadchodzących lat. Pierwsze, o najbardziej dramatycznej manifestacji, to globalny terroryzm, który obnażył słabości amerykańskiego mocarstwa, ale zapukał także do drzwi innych, a który wiąże się nie bez powodów w naszych umysłach z islamskim fundamentalizmem. Drugie zjawisko to obawy o klimat Ziemi, obecne wprawdzie i wcześniej, ale które nabrały nowych rozmiarów, wraz z nowymi dowodami na zależność między działalnością gospodarczą człowieka a globalnym ociepleniem z jednej strony, i rosnącymi aspiracjami cywilizacyjnymi wielkich krajów takich jak Chiny i Indie, które te zagrożenia potęgują, z drugiej. I wreszcie trzecie zjawisko, najświeższe, to niestabilność międzynarodowego systemu finansowego, która postawiła świat przed kilkunastu miesiącami na krawędzi globalnego chaosu.
Pierwsze dwa zjawiska są ze sobą ściśle powiązane. Terrorysci nie dysponowaliby środkami którymi dysponują, gdyby nie nasza zależność od ropy naftowej i jej wysoka cena. Za Osamą stoją saudyjskie petrodolary. Sadama Husseina stać było na zbrojenia i premie dla młodych samobójców w Izraelu bo miał ropę. Tak się niefortunnie składa, że główni eksporterzy ropy to systemy autorytarne. Świat nie stałby w obliczu irańskiej bomby atomowej gdyby nie droga ropa. Bez niepohamowanego apetytu na ropę Hugo Chavez byłby tylko postacią z operetki, a Władmir Putin nie machałby szabelką i nie cieszył przeraźliwie wielką estymą swych rodaków. Tym wszystkim zatem, którzy kwestionują efekt cieplarniany proponuję inny argument na rzecz zmiany polityki energetycznej: geo-strategiczny. Większość petroreżimów miałaby mizerne szanse na przetrwanie, gdyby nie dochody ze sprzedaży drogiej ropy. Im droższa ropa, tym mniejsze w krajach naftowych szanse na wolne media i wybory, niezależne sądy i partie polityczne. Zależność od ropy to zagrożenie dla demokracji. Zaś kruchość międzynarodowych finansów dodatkowo osłabiłą spójność zachodnich demokracji. W sumie, nie była to dobra dekada. Nam się akurat udało. Jak się okazuje los i dla Polski bywa czasem łaskawy. W przyszłości będziemu musieli sami sobie bardziej pomagać. Na szczęśliwe zbiegi okoliczności i hojność innych raczej bym nie liczył.
Andrzej Lubowski
Szatkowanie historii na dekady ma umiarkowaną wartość poznawczą, ale służy czasem refleksji. Co takiego stało się w ostatnich dziesięciu latach, co towarzyszyć nam będzie w przyszłości? Jeśli pozostawimy na boku zmianę układu sił w gospodarce i pojawienie się nowych potęg (zwłaszcza Chin i Indii), to na czoło wybijają się trzy zjawiska o gigantycznej wadze dla nadchodzących lat. Pierwsze, o najbardziej dramatycznej manifestacji, to globalny terroryzm, który obnażył słabości amerykańskiego mocarstwa, ale zapukał także do drzwi innych, a który wiąże się nie bez powodów w naszych umysłach z islamskim fundamentalizmem. Drugie zjawisko to obawy o klimat Ziemi, obecne wprawdzie i wcześniej, ale które nabrały nowych rozmiarów, wraz z nowymi dowodami na zależność między działalnością gospodarczą człowieka a globalnym ociepleniem z jednej strony, i rosnącymi aspiracjami cywilizacyjnymi wielkich krajów takich jak Chiny i Indie, które te zagrożenia potęgują, z drugiej. I wreszcie trzecie zjawisko, najświeższe, to niestabilność międzynarodowego systemu finansowego, która postawiła świat przed kilkunastu miesiącami na krawędzi globalnego chaosu.
Pierwsze dwa zjawiska są ze sobą ściśle powiązane. Terrorysci nie dysponowaliby środkami którymi dysponują, gdyby nie nasza zależność od ropy naftowej i jej wysoka cena. Za Osamą stoją saudyjskie petrodolary. Sadama Husseina stać było na zbrojenia i premie dla młodych samobójców w Izraelu bo miał ropę. Tak się niefortunnie składa, że główni eksporterzy ropy to systemy autorytarne. Świat nie stałby w obliczu irańskiej bomby atomowej gdyby nie droga ropa. Bez niepohamowanego apetytu na ropę Hugo Chavez byłby tylko postacią z operetki, a Władmir Putin nie machałby szabelką i nie cieszył przeraźliwie wielką estymą swych rodaków. Tym wszystkim zatem, którzy kwestionują efekt cieplarniany proponuję inny argument na rzecz zmiany polityki energetycznej: geo-strategiczny. Większość petroreżimów miałaby mizerne szanse na przetrwanie, gdyby nie dochody ze sprzedaży drogiej ropy. Im droższa ropa, tym mniejsze w krajach naftowych szanse na wolne media i wybory, niezależne sądy i partie polityczne. Zależność od ropy to zagrożenie dla demokracji. Zaś kruchość międzynarodowych finansów dodatkowo osłabiłą spójność zachodnich demokracji. W sumie, nie była to dobra dekada. Nam się akurat udało. Jak się okazuje los i dla Polski bywa czasem łaskawy. W przyszłości będziemu musieli sami sobie bardziej pomagać. Na szczęśliwe zbiegi okoliczności i hojność innych raczej bym nie liczył.
Andrzej Lubowski